Chleb z marmoladą

Taka sytuacja:

Semestralny kurs pole dance, uczestniczki to głównie studentki. Cena w przeliczeniu na godzinę bardzo atrakcyjna, ale duża kwota do wydania na raz. Dlatego w indywidualnych przypadkach godzę się na zapłatę w ratach – wyznaczam kiedy jaka rata powinna zostać opłacona, zasady wiszą na facebookowej grupie, dziewczyny ćwiczą, wszystko gra. Mimo to, kiedy przychodzi termin zapłaty ostatniej raty, kilku osobom trzeba przypomnieć, że jak kasy nie ma, to wstępu na zajęcia też nie ma. Jednej udaje się jakoś przelawirować – nie przychodzi na zajęcia swojej grupy, wpada na inne by odrobić, instruktor, który jej nie zna nie orientuje się że trzeba przypomnieć o płatności. W końcu dochodzi do konfrontacji, w której słyszę rozbrajające oświadczenie, że ona pieniędzy nie ma, jednak mimo to chce kontynuować kurs.
Powiem szczerze, wmurowało mnie. Żyjemy w świecie, w którym za usługi się płaci i jest to dla większości ludzi oczywiste. Jak rozmawiać z kimś, kto mówi, że chce usługę, ale za nią nie zapłaci? Cóż, powiedziałam po prostu, że to nie jest możliwe. Na co ona, że jest teraz w trudnej sytuacji, ale kiedyś mi przecież odda te pieniądze, więc chce dokończyć kurs i tyle. A w ogóle to dlaczego jej nie ufam i zakładam, że chce mnie oszukać?
„Może dlatego, że nie wywiązałaś się z umowy i właśnie na chłodno mi mówisz, że nie zamierzasz tego zrobić?” – pomyślałam, ale powiedziałam co innego. Że przykro mi z powodu jej trudnej sytuacji, ale proszę, by zrozumiała również moją: ja też mam zobowiązania finansowe, a właśnie słyszę, że ktoś nie zamierza mi zapłacić za moją pracę – przecież właścicielce budynku nie mogę powiedzieć, że nie mam kasy na czynsz, ale chcę nadal wynajmować. Moja rozmówczyni uśmiechnęła się przewracając oczami, jakby tłumaczyła przedszkolakowi oczywistości świata i powiedziała:

„No tak, ale Ty przecież prowadzisz firmę, więc stać Cię!”

Wmurowało mnie po raz drugi.

„Wiesz – powiedziałam – każdy w jakiś sposób zarabia na życie. Jedni chodzą do biura, drudzy budują domy, inni pieką chleb. Każdy za swoją pracę powinien dostawać wynagrodzenie, żeby mógł żyć i pracować dalej. Ja uczę pole dance i owszem, mam własną szkołę. Pieniądze, które zarobię muszę w pierwszej kolejności przeznaczyć na czynsz, opłaty, ZUS i niezbędne zakupy do Studia. Potem opłacam czynsz i opłaty za mieszkanie. Kilka razy w roku płacę za szkolenia i warsztaty, żeby móc robić to co robię na najwyższym poziomie. Reszta, owszem, starcza mi na chleb z masłem, a czasem nawet marmoladę, ale jeśli wydaje Ci się, że mieszkam w willi z basenem, jeżdżę Ferrari i dwa razy w roku opalam się w tropikach, to muszę Cię wyprowadzić z błędu.”

I wtedy na jej twarzy wykwitło niepomierne zdziwienie.

„Naprawdę?? To po co właściwie Ty to robisz?”

 

Wiem, że to dla kogoś może brzmieć jak nieśmieszna bajka, ale zdarzyło się naprawdę. Dla nielubiących historii bez zakończenia klaruję, że pieniądze na ostatnią ratę jednak się znalazły. Dlaczego to opisuję? Dlatego, że temat osób, które rezerwują miejsca, ale nie chcą płacić, a czasem nawet nie zamierzają w ogóle przyjść, nie uważając za stosowne poinformować o tym, przewija się w naszej „branży” co chwilę. Nie będę tu za dużo pisać o oczywistościach:

  • że należy skonstruować regulamin tak, żeby nie budzić się z ręką w nocniku,
  • że płatności zawsze powinny być z góry,
  • że raty to generalnie zły pomysł,
  • że trzeba mieć twardą dupę i umieć mówić „nie” ludziom, którzy nie płacą.
Verticats
Poruszające oświadczenie Verticats – studio pole dance Bereniki Nienadowskiej

Tak – to są oczywistości i nie – ja sama nie zawsze umiem się do nich zastosować – też zdarza mi się wpadać w pułapkę uprzejmości i nadmiernego zaufania (na szczęście już nie tak głęboko jak kiedyś). I temu zagadnieniu chcę poświęcić więcej uwagi, bo wydaje mi się to ciekawsze niż kwestie formalne.

Kiedy zaczynasz prowadzić własną szkołę, widzisz świat w różowych barwach. Jesteś w końcu pasjonatką/pasjonatem i tworzysz miejsce dla pasjonatów, takie w którym sama/sam chciał(a)byś ćwiczyć. Wszystko masz przemyślane – tutaj hamak do relaksu w oczekiwaniu na trening, tutaj czajnik, żeby każda z kursantek mogła zrobić sobie herbatę w zimny wieczór, tutaj ogólnodostępne maty i rollery, żeby każdy mógł ulżyć spiętym po ćwiczeniach mięśniom. Myślisz z miłością o tym, jaką cudowną społeczność stworzysz i jak wszyscy będą szczęśliwi i wdzięczni, że Twoje miejsce istnieje. Cały swój czas i energię poświęcasz temu zadaniu. W pracy jesteś praktycznie odkąd otworzysz pierwsze oko aż do momentu pójścia spać. Niejednokrotnie trudno Ci zresztą usnąć, tak mocno Twoja głowa pulsuje od planów, inspiracji, projektów, rzeczy do zrobienia. Jesteś jednocześnie trenerem, managerem, zaopatrzeniowcem, hr-owcem, marketingowcem, księgową i sprzątaczką. Zainteresowanie jest spore, na brak chętnych nie narzekasz, masz fajne, przyjacielskie relacje z kursantkami. Wymyślasz eventy integracyjne (oczywiście bezpłatne), dodatkowe atrakcje i konkursy. Ściągasz na warsztaty gwiazdy, o których spotkaniu marzą Twoje kursantki, inwestujesz w nowe sprzęty, nowe rodzaje zajęć, bo ktoś powiedział, że chodziłby na takie. Nie mówisz o pieniądzach, jest Ci głupio upominać się o zapłatę za karnet. Ktoś w tej chwili nie ma, zapomniał? Bankomat był nie po drodze? Dostanie wypłatę dopiero za tydzień? Nie ma sprawy.
Zderzenie z brutalną rzeczywistością następuje… no właśnie, kiedy?

  • Kiedy na integracyjny event treningowy dla kursantów przygotowujesz poczęstunek, playlistę i program treningu, ludzie mówią, że to super pomysł, 30 osób kilka na Facebooku „Wezmę udział”, a dociera 1 (słownie: jedna) osoba?
  • Kiedy do organizowanych warsztatów dokładasz prawie tysiąc złotych, bo ktoś zajął miejsca, nie zapłacił i urwał kontakt, a kiedy się zorientowałaś, to osoby z listy rezerwowej miały już inne plany?
  • Kiedy podczas „Drzwi otwartych” siedzisz przez 2 godziny i patrzysz w ścianę, bo na bezpłatne zajęcia, mimo nadmiaru chętnych, nie przyszła ani jedna z zapisanych osób?
  • Kiedy robiąc bilans miesiąca orientujesz się, że mimo pełnego terminarza 60% zapisanych osób nie stawiło się na zajęciach, w związku z czym musisz dołożyć do czynszu z oszczędności?

U niektórych zderzenie z rzeczywistością nie następuje wcale, robią dobrą minę do złej gry, udają, że wszystko jest ok i zaciskając zęby ciągną dalej. Tłumaczą sobie, że może data nie taka, sezon chorobowy, albo ich własna wina, bo mogli coś zrobić lepiej. Oni niby wiedzą co, ale cały czas się łudzą, że może to nie będzie potrzebne. Jednocześnie są coraz bardziej sfrustrowani, wściekli i zmęczeni, co przekłada się na kontakty z kursantami. Czasem skrycie marzą o wygodnej posadzie na etacie i przekładaniu papierów z prawej na lewą. Muszą sami dojrzeć do zmian, bo ani cudze ani własne błędy, ani życzliwe głosy rozsądku ich nie przekonają. Trust me – been there, seen that.

Czasem zderzenie z rzeczywistością jest na tyle dotkliwe, że nie ma już sił by podnieść się, otrzepać i wyciągnąć wnioski. Takie osoby tracą zapał, zamykają szkoły i obiecują sobie, że już nigdy więcej nic własnego. To jest najsmutniejsze, ale cóż pozostaje, kiedy tak bardzo chcesz dawać z siebie innym, że któregoś dnia budzisz się spostrzegając, że nie masz już nic… poza zmęczeniem, frustracją i rachunkami do zapłacenia?

Marta_Stachowicz
Power Pole by Marta Stachowicz i krótki przepis na zduszenie pasji. Bardzo szkoda! 😦

Trzecią, pośrednią drogą jest uzbrojenie się w regulamin i tzw. twardą dupę, czyli w wolnym tłumaczeniu konsekwencję i nieustępliwość. Regulamin od wielu lat już mam, a z twardą dupą, przyznaję, bywa różnie, ale wciąż nad tym pracuję i widzę postępy.
Oto sytuacje, które mnie w tym ćwiczą, zdarzając się kilka razy w tygodniu:

  • Dziewczyny, które chcą zapisać się na zajęcia, ale jak słyszą o opłacie z góry to zaczynają marudzić.
  • Dziewczyny, które rezerwują miejsca (najlepiej po kilka, bo jeszcze dla koleżanek), obiecują, że zapłacą, po czym przestają odpowiadać na wiadomości.
  • Dziewczyny, które robią dramat, że nie mogą puścić przelewu, ale błagają o zapis, bo NA PEWNO, NA 100% będą i zapłacą na miejscu, tak jakby od tego zależało ich życie.
  • Dziewczyny, które po lekturze regulaminu pytają jeszcze 5 razy czy mogą coś zrobić wbrew niemu, bo tak im będzie wygodniej.
  • Dziewczyny, które ZA KAŻDYM JEDNYM RAZEM na śmierć zapominają o opłacie i przypomina im się dopiero o 23:00 dzień wcześniej.
  • Dziewczyny, które robią awanturę, że zapisałam kogoś na ich miejsce (zgodnie z regulaminem) po tym, jak nie opłaciły rezerwacji w terminie.
  • Dziewczyny, które informują na godzinę przed zajęciami, że właśnie niespodziewanie umierają na zapalenie płuc, więc niestety nie dotrą.
  • Dziewczyny, które informują godzinę po zajęciach, że niestety nie dojechały bo wydarzył się nagły wypadek: imieniny u cioci, brzydka pogoda, wczorajszy koncert, wizyta u lekarza itp.
  • Dziewczyny, które zaklinają się na wszystkie świętości, że absolutnie nie zapisywały się na ten termin (chyba czas wytropić osobę, która w ramach dowcipu wpisuje ludzi w mój kalendarz na randomowe daty kiedy nie patrzę).
  • W końcu dziewczyny, które zapominają się zapisać czy zapłacić, ale i tak przychodzą i oczekują realizacji usługi.

 

Z pracą nad twardą dupą jest tak:

Trudno nam jest przyznać, że błąd leży w samym fundamencie myślenia – w niesłusznej wierze, że ludzie z natury są rzetelni, sumienni i godni zaufania. Że naszą chęć przychylenia im nieba będą odbierać z wdzięcznością i odwdzięczą się tym samym. Że są, jak my, prawdziwymi zapaleńcami, dla których całym życiem jest nasza mała społeczność.
Michał Kosel mówi, że nie jesteśmy dla naszych kursantów nikim więcej niż kasjerka z Tesco – taka całkiem sympatyczna, do której można się nawet uśmiechnąć i życzyć dobrego dnia, ale nie zastanawiamy się dwa dni później co u niej słychać.

To dla mnie bolesna myśl, bo ja byłam zupełnie inną kursantką – taką, która myślami non stop była w studiu, a treningi celebrowała jak największe święta; taką, która zgodziłaby się myć wolontaryjnie podłogi albo płacić podwójnie za karnet, gdyby wiedziała, że jest taka potrzeba, że od tego zależy przetrwanie Studia. Jestem pewna, że wśród moich podopiecznych również są jednostki bardziej zaangażowane, ale rozumiem już, że to tylko jednostki. Mierzenie wszystkich swoją miarą niestety zupełnie się nie sprawdza i trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: dla ogromnej większości ludzi jesteśmy tylko wykonawcami usług. Jeśli za rogiem ktoś będzie miał tańsze, albo w modniejszej oprawie, to pójdą kupić tamte, bez sentymentów i bez informowania nas o tym – my sobie w końcu poradzimy, jesteśmy przedsiębiorcami, więc przecież „stać nas”.

Nie zrozum mnie źle – nie namawiam absolutnie do tego, by przestać być miłym i ciepłym dla kursantek, nie wkładać w pracę pasji i zapału – róbmy to wszystko, ale w zamian oczekujmy tylko i aż terminowej wpłaty. A jeśli czasem ktoś dołoży do tego uśmiech czy dobre słowo, to będzie tylko super miły bonus. Ale nie dawajmy się namówić na zajęcia na krechę, rezerwacje bez wpłat, inwestycje bez pewności, że się zwrócą. Nie uznawajmy za kursanta kogoś, kto do nas dopiero napisał, nie próbujmy go ściągnąć na zajęcia za wszelką cenę, zgadzając się na wszystkie ustępstwa – nie miejmy skrupułów, by powiedzieć „Nie płacisz – nie trzymam Ci miejsca.”.

Bartek_Zarębski
Bartek Zarębski też już nie przytrzyma Ci miejsca jeśli nie zapłacisz!

 

Dlaczego w Tesco nikt nie prosi o szynkę na krechę? O odroczenie terminu zapłaty? O dodatkową półkę z japońską whisky, bo może czasem by kupił jakby akurat miał pieniądze?
My dajemy to wszystko i więcej, a potem się dziwimy, jak kursantki uważają, że „stać nas”. No właśnie w tym problem, że zazwyczaj nas nie stać. Nie mamy willi z basenem, bo to nie jest dla nas ważne. Nie dbamy o pieniądze, więc zupełnie nie potrafimy się o nie upominać. Wszystko co robimy, robimy po to, żeby spełnić swoje marzenia o społeczności, którą łączy wspólna pasja – nasza pasja. O gronie ludzi, wśród których można się poczuć jak w domu. O tym, żeby mogli się rozwijać, byli zadowoleni i niczego im nie brakowało. Jesteśmy w stanie wykończyć się fizycznie i psychicznie oddając ludziom to, co mamy najlepsze. Czekamy na uśmiech, na zdjęcie nowego sukcesu na Instagramie z podpisem „Miałam dziś super trening”, na proste słowa „Lubię tu przychodzić”. To wszystko jest świetne, tylko że, nie oszukujmy się, nie najemy się tym, ani nie napalimy w piecu. Chleba z marmoladą też nam potrzeba.

Jeśli ten tekst wzbudził u Ciebie jakieś przemyślenia – proszę, podziel się nimi!
Jeśli masz własne doświadczenia, historie – tym bardziej!
Każde spojrzenie na tę kwestie jest wartościowe i każde chcę poznać! 🙂

6 komentarzy Dodaj własny

  1. Kitku pisze:

    Dlatego miło by było, gdybyś troszkę faworyzowała osoby, które ZAWSZE płacą z góry i ZAWSZE są na zajęciach, na które się zapisały (w wyjątkowych sytuacjach zmieniają termin z duuużym wyprzedzeniem, ale SĄ). Miło by było, gdybyś takie osoby zapisywała w pierwszej kolejności, a na listy rezerwowe te, które mają raczej olewający stosunek…

    Polubienie

    1. polepsycho pisze:

      Masz rację, to by było sprawiedliwe, tylko nie mam za bardzo pomysłu jak mogłabym to zorganizować. No bo główną zasadą zapisów jest „kto pierwszy ten lepszy”- jeśli komuś zależy na konkretnym terminie, to może się zapisać choćby na 2 miesiące do przodu. I powinnam teraz, wiedząc, że ktoś ma olewający stosunek, powiedzieć „Wiesz co, co prawda są jeszcze miejsca, ale ponieważ czasem odwołujesz w ostatniej chwili, to zapiszę Cię na listę rezerwową i poczekam, czy może nie dopisze się ktoś poważniejszy”? Czy może prowadzić listy kursantek rzetelnych i nierzetelnych i tym drugim pozwalać na zapisy dopiero kiedy wszystkie z pierwszej listy są zapisane na miesiąc do przodu?
      Faworyzuję trochę, owszem, osoby, które od lat przychodzą na ten sam termin- jak widzę, że lista na następny miesiąc się zapełnia to przypominam, że trzeba przedłużyć rezerwację. Przy czym też nie zawsze, bo zdarza mi się w amoku zapisów między zajęciami, kiedy mówi do mnie 5 osób na raz najpierw kogoś wpisać, a potem dopiero przypomnieć sobie „Zaraz zaraz, to jest przecież stały termin kogoś innego” i wtedy albo odkręcam albo wspólnie znajdujemy inne wyjście.

      Polubienie

  2. Klaudia pisze:

    Bardzo lubię Twoje wpisy! Mimo, że nie jestem właścicielką studia, to odczuwam problem, który opisałaś, pośrednio jako instruktorka. Co prawda ja, kiedy pojawi się mniej osób na zajęciach niż się spodziewałam – czasem cieszę się, że wreszcie mogę skupić się na każdym z osobna – a czasem spada mi motywacja do prowadzenia zajęć. Jednak nie odczuwam tego finansowo tak jak właściciele studia, no chyba, że zajęcia się nie odbędą, bo nikt z zapisanych nie przyszedł (takie sytuacje też się zdarzały). Patrząc na to z drugiej strony zdarza mi się również być kursantką. A znam już siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że mimo dobrych chęci mam do pewnych aktywności „słomiany zapał”, który szybko opada po powrocie do domu, więc staram się niczego nie deklarować w emocjach. Ale jak już jestem na coś zdecydowana to wolę zapłacić z góry, co da mi dodatkową motywacje żeby tego nie odpuszczać, albo też zapłacić i nie przyjść, a wtedy mogę mieć wyrzuty tylko do siebie za lenistwo albo cokolwiek innego, ale przynajmniej nie będzie mi głupio pojawić się w tym miejscu kolejny raz. Mam wrażenie, że ludziom coraz bardziej brakuje poczucia wstydu, które działałoby w takich sytuacjach. W większość sytuacji które opisałaś, będac na miejscu takiej kursantki, spaliłabym się ze wstydu. A potem byłoby mi jeszcze bardziej wstyd wracać do tego miejsca i spojrzeć właścicielce czy instruktorce w oczy.

    Polubienie

  3. Gosia Kalinowska pisze:

    Bardzo, ale to bardzo się zgadzam! Moje przemyślenia na ten temat są takie, że ludzie kompletnie szanują czegoś co jest za darmo. Tak jak opisanej przez Ciebie imprezy integracyjnej. Mam bardzo podobne doświadczenia, gdy oferowałam coś za darmo – klapa. Nagle gdy to samo staje się płatne, pojawiają się zapisani. Niestety prawdą jest to, że nic nie jest równie dobrą motywacją do przyjścia na trening/wydarzenie jak perspektywa „wyrzucenia pieniędzy w błoto”. Niczego nie traktujemy tak poważnie jak „płacę – wymagam”, albo zapłaciłam, to choćby skały srały przyjdę, bo przecież nie wyrzucę 50 – 100 – 300 zł. I to samo mówię z perspektywy klienta – dobrze wiem, że jeśli nie zapłacę za coś z góry to trace najważniejszy argument, żeby z tej usługi skorzystać. Bo wszystkie plany można odwołać, ale te, za które się zapłaciło nie.

    Polubienie

Dodaj komentarz